Zabijam każdy krzyk, każde przeczucie.
Chwilę, w której wołam o pomoc.
Ignorujsz. Nie patrzysz, nie chcesz widzieć, twarz odwracasz…
Spod moich powiek wypływa kilka łez.
Nic nieznaczących.
Nie słyszysz, nie chcesz słyszeć. Nie czujesz, nie rozumiesz.
W garści wszystkie myśli, wokół pustka.
Gdzieś błędy się śmieją, gdzieś pękł fundament. Silniejsze ode mnie.
Krzywdzę.
W oczach bunt bezradność wmalowała. Teraźniejszość moje ręce trzyma.
Wyrywam się. Raz się udało… Na chwilę. Za mało. Czas płynie, wysycha.
Prosto, a skręcam. Unikam. Nie dogonię, nie zmienię, nie umiem, nie wiem…
Z ust wstyd oblizuję.
Słony smak odrzuca od siebie.
Z czasem zwietrzeje, z czasem wyblaknie. Nie ma mnie nigdzie. O co chodzi? Wszystko odeszło, życie nie słodzi.
Proszę, błagam... Ty nie słyszysz. Na margines spychasz. Uwolnij mnie od tych wspomnień.
Boli.
Cokolwiek więc czuję. To nie sen, więc…
Słońce za oknem, upał na dworze, a ja zamknięta w pokoju i smutna. Już nie umiem się beztrosko uśmiechać, a tak bardzo tego pragnę!
Odkąd znalazłam się na marginesie nie umiem się cieszyć z drobnych rzeczy. Wciąż powracam do przeszłości pełnej radości.
Teraz nie mam nic - nawet marzeń.
Nikt mnie nie chce, nie potrzebuje, nie pragnie. Samotność rani jak cholera.
Codziennie spotykam się z takimi jak ja. Robię to niechętnie, ale czym jest moja niechęć w porównaniu z argumentem, że dzięki tym spotkaniom mam terapię i nie siedzę w domu, przez co nie mam czasu na głupie rozmyślania i użalanie się nad sobą. Tylko ja nie chcę TAM jeździć i udawać, że wszystko jest OK bo nie jest!
Dobrze wiem, że spierdoliłam swoje życie i nie odzyskam tego co miałam! Tylko ile mam się męczyć i udowadniać, że nie jestem wielbłądem? Ile razy mam komuś tłumaczyć, że w czasie ataku mojej choroby NIE byłam, NIE jestem i NIE będę sobą? Ile razy mam mówić, że mnie to męczy tak samo jak innych?
Wiecie co boli najbardziej? To, że niektórzy zarzucają mi KŁAMSTWO! Uważają, że ja tylko udaję, gram by innym zagrać na uczuciach. Tylko CI WŁASNIE ludzie NIE mają bladego pojęcia jak cholernie ciężko jest żyć w społeczeństwie, które nie akceptuje tego jaka jestem. Tak po prostu.
Jak człowiek ma raka to ludzie biegną mu na ratunek i chwała im za to, ale jeśli powie się, że jest się chorym psychicznie to ludzie uciekają i udają, że ciebie nie znają! Tak właśnie jest! A przecież choroba jest chorobą i nic się na to nie poradzi.
Nie poradzi się nic nawet na to, że dla niektórych i tak będę wielbłądem, więc serio, serio wolę siedzieć w tym pokoju i upajać się fikcją w książce, a nie fikcją istnienia jakiegokolwiek zrozumienia ze strony innych ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz