Szarość egzystencji przygniata, ciąży, jak kosz pełen twardych, niedojrzałych jabłek. Jabłka wyślizgują mi się z rąk, nie dają się ugryźć, a nawet, jeśli się jakieś uda ugryźć, to kęsy stawają w gardle. Lepiej byłoby od razu je wyrzucić, nie dźwigać, nie próbować, poddać się.
Melancholia, jak garb przeznaczenia - przytłacza.
Pretensja nie odstępuje mnie na krok.
Beznadzieja karmi mnie codziennie, przy śniadaniu, na które przygotowuję płatki z mlekiem, na obiad, gdy jem zupę owocową, na kolację, gdy zajadam się świeżym chlebem.
Smutek jest ciemno-szary, gęsty i lepki.
Rośnie powoli.
Pnie się do góry, podobny do wiotkich kwiatów powoju, by następnie wejść łagodnie w nic nie przeczuwające oczy, a później głębiej...
Otacza serce.
Wypełnia ciało, jak chłodny strumień, zmieniając się w tysiące kryształków, mrożących szpilek i później już na kształt lodowego, szybko-rosnącego bluszczu wrasta w duszę.
Próby otrząśnięcia się z takiego szarego stanu są daremne, ponieważ brakuje źródła światła. Oczy karmione szarością, smutkiem i melancholią, przemieniają się w szkliste, płytkie jeziora, po których pływają szare łabędzie łez.
Melancholia niedługo zawładnie mymi dłońmi. Nie będę mogła znaleźć w sobie sił, by nimi poruszać.
Nad moim życiem panuje ten odcień szarości, który w spektrum znajduje swoje miejsce tuż przed czernią.
Czuję, że melancholia mojego serca i duszy drąży mnie i zabija. Wiem, że gdy przyjdzie chwila, kiedy nie będę miała w sobie żadnej iskierki nadziei na światło, utonę w smutku.
Często słychać plusk pływających szarych łabędzi smutku, które ciemność zamieniła w bezkształtny, czarny, dziwnie kojący dźwięk.
Ciężar staje się nie do zniesienia.
Mija czas.
W końcu zrobi się cicho.
Noc, bazaltowa, najciemniejsza, jaką moglibyście do tej pory widzieć, przyszła w jednej krótkiej chwili.
Chmura w sercu pęcznieje.
Oczy za bardzo bolą, żeby płakać.
Chcę by skończyły się łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz