Dziś z rana przyjmowałam poranne słońce i gościłam je w moim pokoju.
Przyszło, przesuwane przez nadciągające fale chmur.
Przycupnęło na mojej pościeli, by po chwili zniknąć jak zjawa, którą sobie uroiłam w śnie.
Krążące myśli w mojej głowie to moje zalegania, poczekania i miejsca, gdzie przychodzą leżeć kałuże.
Mimo to przetrwałam wczorajsze słowa. Słowa wbite w moje serce, które zagnieździły się teraz w nim boleśnie i się moszczą, goszczą - tak im tam dobrze.
Rana zionie, ale chcę ją zasklepić. Jakoś.
Gdyby nie pomocne głosy moich bliskich, dziś nie działy by się zdania.
Jutro też nie.
I za tydzień też nie.
A jeśli dzieją się zdania to nie będę zbyt gościnna dla kałuż, które chcą w mojej przeczekalni podłapać ostatnie chwile wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz