Ostatnie dni były jak sny i czułam się naprawdę marzeniowo.
Teraz mam siebie samą na końcu języka bo chyba zaczynam szukać siebie obok, w drugim pokoju, za ścianą lęku utkanego z przeszłości.
Postanowiłam iść się podnieść.
Nie ukrywam i krzyczę głośno, że żeby mi się to udało, potrzebuję pomostów dłoni, krzeseł, małych oparć i drabinek. Potrzebuję pomocy bo ja nadal boję się reakcji innych ludzi na siebie. Brak mi wiary w się.
Żyję dotąd taką historię, że jestem nikim, a chciałabym móc w końcu pogłaskać siebie po głowie i zrozumieć.
Boli jeszcze ta samotność bo żyje historię się samemu.
Na pozór mam się dobrze.
Moja opowieść jest składnią klęsk i nieudanych snów, a jak się coś udaje to jest to zasiłek od losu, ślepego jak kret.
Trudno mi uwierzyć, że może być lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz