czwartek, 30 października 2014

Latorośl

Znów siedzę sama w pokoju.
Siedzę i muszę odpocząć od uśmiechania się.
I siedzę.
I myślę.
I stwierdzam, że szkoda mi czasu na wszystko co nie jest pisaniem i życiem.
Czasami udaje mi się trafić klawiaturą w słowo, a czasami je schrzaniam, skreślam, porzucam.
Wtedy też wszystko jakby traci sens.

Zastanawiam ile razy mogę upadać i się podnosić? Ile razy mogę dawać sobie szansę na lepszą mnie?
Tylko raz? Raz po raz? Ileś razy? Razy życia?

Mierzę się z moją ciemnością wytrwale, ale najlepiej wychodzi mi to o świcie, gdy jeszcze nie docierają do mnie pustostany moich słów, marzeń i złudnych nadziei.

Pociesza(cie) mnie, a ja jestem trudna do zniesienia, bo nadal stawiam swoje kategorie siebie na tym blogu. Jestem trudna i doceniam Wasze starania, aby zmazać efekt moich czerwonych oczu.
Doceniam.

Obecnie moja dusza jest zakneblowana jednym zdarzeniem minionych latorośli.

Przepraszam.

wtorek, 28 października 2014

Uśmiech

Jedenaście krzeseł ustawionych w okrąg.
Panuje rozgardiasz, bo każdy korzysta z przerwy, postawionej jak przecinek, na grupowej terapii.
J. siedzi spokojnie. Nawet nie rusza się z krzesła, jakby był do niego przyklejony już na stałe.
A. biega po sali, wszystkich próbuje zagadywać byle głupotą wyssaną z palca. Myśli, że kogoś bawią jego zmyślone historie.
Z. usiadł do kąta i kątem oka ogarnia salę terapeutyczną.
Podchodzę do niego. Ma suchy wzrok, nie płacze, ale widać pustkę w jego głowie. Da się ją wyczytać jak na dłoni.
Podchodzę:
- Hej! I jak leci? Jak po pierwszej części się masz?
Spogląda na mnie. Jego rysy łagodnieją. Jeszcze nie ma uśmiechu, ale jest blisko.
- Jakoś do przodu. Trzeba się ratować.
- Wiesz, że dasz sobie radę. Masz mnie, grupę - gadam głupio, ale co tam. Próbuję zawalczyć o jego uśmiech.
- Tak, wiem. Ale te demony w mojej głowie... - zamyśla się - One nie dają mi żyć.
- Wiem co czujesz, ja też je mam. Ostatnio niszczyłabym siebie, tak dogłębnie, od środka, ale jestem tu i trwam.
- Mówisz, że damy radę. Wierzysz w to? - pyta i spogląda na mnie wyczekująco, oczekując odpowiedzi.
- Tak. Wierzę. Dlatego tu jestem. Przynieść Ci herbaty?
- Tak - odpowiada, a na jego twarzy pojawia się uśmiech.

poniedziałek, 27 października 2014

Nic

Zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem i niczego nie mogę chcieć.

Mogę tylko sięgnąć dna i tkwić w dole, jak owinięta w kokon rozpaczy.

Odbijam się od jednej ściany smutku do drugiej ściany łez. Podnoszę się pod sufit rozczarowania sama sobą, by opaść z potężnym bólem w oczach na podłogę beznadziei.

Sto zim i ani jedno lato, tzw. zbliżające się listopady mojej duszy.
A potem będzie pustka.
I nic.
Jedno wielkie Nic.

Nic.
Nic.
Nic.
Nic to ja.
Takie nic z nic.
Po prostu gdzieś tam trwam, płacząc.

Zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem...

czwartek, 23 października 2014

Jestem

Rzeczywistość zagryza wargi, oczy z niedowierzania chcą się zamknąć, a uszy pragną przestać słyszeć, bo to przerażające, że w tym małym pokoju w, którym siedzi jedenaście osób, może się mieszać tak wiele trudnych historii i, że mogą one tworzyć ogromną, ciemną chmurę ludzkich nieszczęść.

Sesja grupowa jest jedną z trudniejszych części terapii.
Na krzesłach siedzą sylwetki pokrzywdzonych, odrzuconych, niezrozumianych przez większość społeczeństwa, ludzi. Ludzi, którzy tak jak ja, pragną odnaleźć siebie.
Schizofrenia, depresja, zaburzenia, alkoholizm, narkomania i jeden wspólny mianownik - przerażający lęk o przyszłość.
Też się boję, że nie podołam i zawsze będę odmieńcem.
Boję się też o kolegę z grupy, który walczy z depresją i dostaje na nią coraz silniejsze leki, bo nosi się z zamiarem samobójstwa.
Dziś, w przerwie między zajęciami, próbowałam z nim porozmawiać, ale ciężko mi było do niego dotrzeć.
Widzę jak się rozsypuje, a ja nie umiem mu pomóc.
Chwyciłam go tylko za rękę i mówię, po prostu: Jestem.

poniedziałek, 20 października 2014

Nie-półprzezroczysta

Minęło kilka dni.
W tym czasie ja leżałam chora, a poza pokojem i moim łóżkiem nadal toczył się świat.
Widziałam jak słońce zamienia się we mgłę, a potem mgła zamienia się w deszcz, wypędzając słońce i zapraszając szarość minionych poranków.

Za oknem deszcz miarowo bębni na parapetach.
Z każdą kroplą uświadamiam sobie, że to już naprawdę jesień.
Z resztą zapalenie oskrzeli mówi samo za siebie.
Na pocieszenie dodam, że już jest lepiej. Antybiotyk zadziałał i jutro wracam na grupę.

Popularny Facebook zadźwięczał kilkunastoma informacjami, Gmail zastukał mailami - prośbami o kolejny wpis, więc jestem.
Miło tak otworzyć laptopa i przeczytać, że jesteście i czekacie.
Ja już też jestem i klikam do Was.
Facebook: polubienia, komentarze, lubię to, wiadomości.
Moje oczy przeżyły szok, że ktoś chce więcej mnie, mimo, że jestem psychicznie niereformowalna.

Teraz też patrzę na niebo, a tam ciemne chmury, pływają w oku niewzruszone. Na moje spojrzenie odpowiadają deszczem. Na szczęście ja nie jestem półprzezroczysta i mimo silnego antybiotyku, powracam.

środa, 15 października 2014

Pajęczyna

Na zewnątrz cała, w środku delikatna jak pajęczyna, ponieważ pajęczyna mojego istnienia jest zawiła i zbyt krucha. Wystarczy dotyk, lekki wiatr, by ją zniszczyć, zmazać uśmiech, ale też wystarczy promyk słońca, by moje łzy zamieniły się w poranną, piękną rosę, drzemiącą na pajęczynie w moim pokoju.















Do mojego szklanego ekranu pukają wiadomości - pełne ciepła, zrozumienia, łez, pytań.
Przewijam je, przetwarzam, odpisuję.

Monika.
Koleżanka z, którą urwał się kontakt kilka lat temu.
Nie zapomniałam, dobrze wspominałam, życzyłam wiele dobrego, nie licząc na to, że kiedyś się odezwie.
Odezwała się.
Napisała, że jej zależy na mnie, że chce odnowić kontakt, że choroba, moje zaburzenia wcale jej nie przeszkadzają. Zapewnia, że rozumie.
Ja drżę, nie-dowierzam, chcę i nie chcę. Boję się, że znów gdzieś tam, kiedyś, zawiodę.

Anika.
Czytam jej bloga, który porusza, dotyka, wypełnia. Marzę o tym by ją poznać, zaprzyjaźnić się. Wymieniamy się numerami telefonów, piszemy. Tu też się boję, że zawiodę.
Poznała moje prawdziwe imię. Boję się, że nie jestem godna jej uwagi. Mimo to - próbuję.

Zenon.
Pisze do mnie, że ciągnie go do Innej. Pisze tyle ciepłych słów, a ja się wzruszam. Porównuje mnie do pajęczyny, tak kruchej, że woli na nią patrzeć. Doceniam to.

Wy.
Piszecie, wspieracie, jesteście.

Wniosek?
My wszyscy razem tkamy wspólną pajęczynę życia. Nasze nicie przeplatają się, łączą, rozrywają. Na tej pajęczynie toczy się Nasza codzienność.

wtorek, 14 października 2014

"O tym się nie mówi" - Kaja Platowska - recenzja

Otworzyłam książkę i z każdym jej zdaniem zaczęłam nasiąkać jej wątkiem - bliskim mojemu sercu.
Moja głowa weszła w kolejny oddział psychiatryczny, gdzie Izabela i Hania to dwa przeciwieństwa, dwie różne postacie, piszące podobną kartkę historii walki ze swoimi przeciwnościami, lękami, zaburzeniami.
Iza walczy z alkoholizmem i bałaganem tworzącym się nie tylko w jej głowie, ale i na zewnątrz siebie - na szafce, łóżku, podłodze.
Ja niewidzialnie wkradam się do czteroosobowej sali, by poznać świat liczb i lęków Hani - drugiej bohaterki, która nie może przeżyć faktu, że coś nie równa się liczbie 5 lub jej wielokrotności.
5 ją koi, tak jak Izę koją papierosy.
Przerzucam kolejne rozdziały i poznaję coraz więcej innych pacjentów - w tym młodego chłopaka, który trafił dwa razy w to samo miejsce, zawsze z tego samego powodu - próby samobójczej.
Przysłuchuję się ich rozmowom i towarzyszę w palarni, gdzie Iza znajduje swój sposób na odreagowanie trudnych sesji z terapeutą.
Iza i Hania, mimo początkowych napięć, zaczynają siebie akceptować, rozumieć i szanować i, gdy jedna z nich opuszcza oddział, tej drugiej jest strasznie trudno znieść nieobecność tej pierwszej.
Nie dziwi mnie, więc fakt, że gdy obie znajdują się w zewnętrznym życiu, spotykają się i zawiązują swoją znajomość na supeł przyjaźni.
Książka "O tym się nie mówi" jest dla mnie jedną z ważniejszych i piękniejszych lektur, jakie kiedykolwiek wpadły mi w ręce i dziękuję za to, z całego mojego serca, cudownej autorce - Kai Platowskiej.





















Tak ze strony osobistej, przyznam się, że czytając wyżej wymienioną pozycję, czytałam też trochę o samej sobie i o moich znajomych z grupy terapeutycznej, oddziału dziennego i stacjonarnego.
Dziś tę książkę pożyczyłam mojej koleżance, która jest ze mną w grupie i powiedziałam jej, że MUSI tę pozycję przeczytać koniecznie!
I Wy też przeczytajcie - KONIECZNIE!
Polecam!

poniedziałek, 13 października 2014

Antydepresanty

Moje usta nadal nie działają i trudno mi mówić, ale działa pióro.
Piszę, piszę i się zapisuję.
To pomaga.
Powstaje sobie coś, jakaś powiastka o mojej kochanej Mamie. Tyle musiała przejść w życiu.
Postanawiam to opisać.
Piszę i piszę i nie mogę przestać.
Mama jest moją bohaterką i nie ważne czy tę książkę, powiastkę, czy co tam będzie, wydam, czy nie.
Nie ważne.
Może kiedyś ktoś coś i się druknie.
Ważne są słowa i wdzięczność moja do niej, za to, że jest, trwa i nie zwija żagli, gdy w moim życiu sztorm. Kocham ją i niech mój Word o tym wie.
Piszę też coś innego.
Piszę coś i po trochu. Nie stoję w miejscu. Wypisuję się i lżej. Po prostu lżej.
Lubię pisać. To działa i rozkodowuje moje emocje i myśli ukryte gdzieś tam z tyłu mojej głowy. Pomaga i to jest fajne.
Piszesz literka po literce, klikasz, działasz i to leczy Twoje nadszarpnięte JA.
Składam się w tym momencie z klawiatury, liter, słów, zdań, wykrzykników i tak jest dobrze, więc też piszę tego bloga: dla siebie, dla Was, dla innych chorych.
Wy czytacie, komentujecie, jesteście i to jest receptą na uśmiech i działa jak najlepszy lek antydepresyjny, a co najważniejsze nie ma on negatywnych skutków ubocznych, więc trwajcie, bądźcie, żyjcie, piszcie, klikajcie, bo wtedy dzieje się coś fajnego we mnie.
I niech trwa...

niedziela, 12 października 2014

Ostatni SMS

Budzę się znów po nieprzespanej nocy.
Do okien wdrapuje się szarość poranka.
Moje palce szukają komórki pod poduszką.
Wyświetlają się wiadomości, których nie przeczytałam wczoraj i te, które nadeszły o poranku. Czytam je - nie odpisuję. Zrobię to później. Nie odkładam jednak komórki bo oczy błądzą po ekranie Nokii 112 w poszukiwaniu Asi.
Jest.
"Nie martw się. Jakoś to będzie. Ja na razie się nigdzie nie wybieram :-)"
Data mówi sama za siebie - 28 września, godzina 18.35. Nadawca: Asia S.
Odpisałam jej coś nieznaczącego. Coś w stylu: "Musi jakoś być", ale nie jest, bo Jej już nie ma. Zmarła, a tak bardzo chciała żyć.
Jej Ostatni SMS wywierca mi dziurę w sercu i powraca samotność ubrana w cień na ścianie. Potem się okazuje, że to Ktoś bliski. Przytula mnie, a ja płaczę i nie wiem kiedy popłynęły pierwsze łzy.

sobota, 11 października 2014

Bezsens

Przeraża mnie pustka czterech ścian i niewypełniona Asią przestrzeń.
Nie znoszę świadomości, że Ona już Śpi, że cisza bezczelnie zagląda do okien i rani, przeszywając mnie na wskroś.
Nie umiem się odnaleźć - dlatego nie pisałam.
Ostatnie dni to łzy, rozgoryczenie, samotność, smutek i żal. Poczułam, że straciłam kogoś, kogo bardzo sobie ceniłam. Asia była Kimś, a zmarła na raka.
Bezsens.
Sklejam notkę z trudem - każde słowo boli.
Tęsknota nie chce zniknąć.
I dobrze.

niedziela, 5 października 2014

Życie: "jestem na nie"

Dom.
Pokój.
Cień siedzący obok mnie, milczący tak jak ja.
Pożera mnie samotność.
Nie pozwala istnieć.
Moje życie jest "na nie" i wciska "X" skreślając szansę na to, by ktoś mógł zrozumieć.
Czytam bloga Aniki Tamta Strona Lustra oraz bloga Agnieszki Zorkownię i nienawidzę siebie jeszcze bardziej.
Piszę o moich łzach, lękach, niepokojach, ale po lekturze tych blogów dociera do mnie jaka jestem śmieszna w swojej inności.
Ja przecież nie mam raka, ani mukowiscydozy.
Ja mam zrytą psychę i nic więcej.
Dziś nie mogę już patrzeć na siebie bez sarkazmu.
Jestem jurorem.
Oceniam się "na nie" i wciskam czerwony "X" by móc zniknąć.

czwartek, 2 października 2014

Usta

Od poranka chcę innym coś powiedzieć, nie otwierając ust.
Chcę przepłynąć gestem, ale brakuje mi sił.
Nie umiem nawet z łatwością złożyć tej notki w jedną całość, ale walczę i próbuję...
Telefon.
Laptop.
Blog.
Facebook.
Sklep.
Miasto.
Plaża...
Wszędzie pełno naszych myśli, lepkich od rozmów o niczym.
Staram się pokazywać Wam jak jest fajnie nad morzem - i jest.
Niestety, dziś obok radości pojawiły się łzy i lęki, że jutro będzie trudno znieść podróż autobusem, pełnym innych ludzi. Podróż do rzeczywistości, która przeraża mnie jeszcze bardziej.
Weekend strachu i nieprzespanych nocy.
Boję się nowej grupy i terapii, choć mój dzienny oddział jest mi dobrze znany.
Ciągle się boję.
Boję się, że zawiodę.
Boję się, że inni mnie zostawią, bo nie będą umieć wytrzymać ze mną i z moim poprańskim myśleniem.
Ja sama się męczę.
Mam siebie dość.
Chciałabym zniknąć, nie otwierając ust.

środa, 1 października 2014

Morskie fale płyną myślami ciepłych serc

Daj mi utonąć.
Chcę teraz życie zostawić na potem.
Póki jestem - niech mnie weźmie woda...
Podziękuję wodzie.
Odrodzę się.
Życia się nauczę wyczytywać tylko w jaśniejszych barwach.
Może...

Morze...

Świat jakby zawirował, ale czas nie chce zwolnić. 
Krzyk mew, szum i ta niesamowita nieskończoność myśli, radości, łez i śmiechu, a przede wszystkim kojąco śpiewającej wody...

Piękny ośrodek, ciekawe, zabawne zajęcia z psychologiem, a przede wszystkim radość z szumu bezkresnego morza. Kocham morze i wierzcie mi, że nawet w okresie jesiennym jest naprawdę piękne.
Gdyby nie to, że dziś i w pierwszym dniu pobytu dopadły mnie lęki i płacz, byłoby niemal nieskazitelnie cudownie, jak w bajce. Jednak życie jest życiem i trzeba cieszyć się z tych jaśniejszych chwil.
Pojutrze wracam, a od poniedziałku ruszam na oddział dzienny na terapię, a jeśli jestem jeszcze tu to chcę byście mogli się poczuć jakbyście byli tutaj ze mną, bo w pewnym sensie jesteście...
Posłuchajcie, więc moich nadmorskich pozdrowień i pozwólcie, by każde moje słowo wpłynęło z ciepłą iskierką morskich fal do Waszych serc.