czwartek, 30 lipca 2015

Odzyskany oddech

Od pierwszego wersu.
Od pierwszego słowa.
Z odzysku.
Zaczynam od nowa.
Nazywam się.
Na nowo.
Odzyskana. 
Nie bez przyczyny tak piszę, bo przedwczoraj uśmiercono mnie na portalu społecznościowym. Głoszono, że oto zmarłam po ciężkiej chorobie... wiadomo jakiej.
Przyjaciółka zapłakana dzwoniła i gdy tylko usłyszała mój głos to rozpłakała się jeszcze bardziej, a potem sama musiała skorzystać z pomocy lekarza bo z tych nerwów złapała arytmię.
Zmarła moja imienniczka tyle, że jeszcze młodsza ode mnie no i zdjęcie nie moje było przecież. Poza tym powinno czytać się ze zrozumieniem...
Tego dnia moja rodzina otrzymywała kondolencje, wyrazy współczucia i smutku. Telefony nie chciały przestać milczeć. Wszyscy płakali, a ja żyłam i żyję i mam się w miarę dobrze.
Terapia Temodalem daje pozytywny rezultat i obecnie mam przerwę przed mono-terapią. Byłam na wakacjach u Przyjaciół, Trochę żyję nieszpitalnym życiem. I dobrze mi było. Aż do tej akcji z moją rzekomą śmiercią.
Udało mi się przez chwilę zanieistnieć!
Teraz żartujemy, że zmartwychwstałam.
No, więc...
Każdy oddech jest pierwszy i ostatni.
Bierzesz powietrze w płuca.
Potem wypuszczasz.
Oddychasz.
Pierwszy i ostatni raz za razem.
Wciąż od nowa.
Bez przystanku.
Chyba, że chciałbyś już się zatrzymać, gdy boli.
Bo czasami boli tak, że każdy oddech jest cierpieniem.


Ta młoda dziewczyna ze zdjęcia nie żyje.
Walczyła z guzem mózgu.
Lekarze nie dawali jej szans, za to pół roku życia.
Ona chciała umrzeć po swojemu...
"Życzę wam miłości i spokoju. Doceniajcie życie i bądźcie za nie wdzięczni" - radziła krótko przed śmiercią. 1 listopada zażyła lek, po którym spokojnie umarła.
"W obliczu strasznej, bolesnej i nieuleczalnej choroby Brittany zdecydowała się na dobrze przemyślany i świadomy wybór - żeby umrzeć z godnością" - brzmi oświadczenie na stronie kampanii Współczucie i Wybór , z którą współpracowała zmarła w tamtą listopadową sobotę 29-letnia Brittany Maynard.

Koleją osobą jest 24-letnia Laura, która tego lata będzie poddana eutanazji w Belgii, ponieważ ma depresję i nie może znieść swojego dalszego życia.

W pierwszym przypadku wiele komentarzy popierało chorą na raka 29 - latkę, zaś w drugim przypadku sytuacja jest gorsza - komentujący nie zostawiają suchej nitki na chorej 24-letniej dziewczynie.

A co ma powiedzieć na przykład osoba taka jak ja?
Jestem wynikiem połączenia obydwu tych historii.
Mam guza i mam depresję.

I co teraz?

Co by było, gdybym któregoś dnia oznajmiła Wam, że chcę dokonać eutanazji?

Skrytykowalibyście mnie?
Usunęlibyście mnie z grona swoich znajomych?
Nazwalibyście wariatką?


Zatrzymajcie się i weźcie świadomy oddech.
Wdech i wydech.
Wdech i wydech...
I zastanówcie się: jaka jest cierpienia granica?
A potem naprawdę, z całych sił cieszcie się odzyskanym oddechem Waszego życia.

sobota, 4 lipca 2015

Milczący telefon

Na pewno nie raz obiła Wam się o uszy ta historia.
Pewnie niektórych to męczy, że ciągle się mówi o tej tragedii.
Może za szkłem Waszych okien nie sączą się wspomnienia bo co się stało to się nieodstanie.
A ja nie mogę...
Nie mogę przemilczeć.


Dominik - chłopiec, którego psychika już nie wytrzymała.
Chłopiec, którego serce silne, złamało się na pół.
Chłopiec, którego życie trwało za krótko.
O całe życie za krótko, bo tak sprawili ludzie siedzący po drugiej stronie monitorów. Anonimy, bez serca, uczuć i szacunku postanowili zadrwić z tego chłopca bo ubierał się tak, a nie inaczej, bo być może nie tak się spojrzał, nie tak uśmiechnął.
Nawet po jego śmierci. Zaznaczymy. Samobójczej śmierci, internetowe potwory nadal z niego drwiły.
Dla tego chłopca perspektywa zaczęła się zaginać, a ból wyostrzać w napisanych słowach w Internecie.
Dlatego się powiesił...


Ja też zawsze byłam inna.
Cicha.
Śmieszna.
Głupia.
Niedorozwinięta.

W szkole dzieci się ze mnie śmiały, a ja tak bardzo chciałam się z kimś zaprzyjaźnić.
Niektórzy nauczyciele skreślali mnie już na wstępie, tylko dlatego, że byłam zawsze słabsza od innych w nauce.
Kiedyś nie było takiego dostępu do sieci.
Wyśmiewano się ze mnie za pomocą darcia zeszytów, niszczenia moich rzeczy, wyśmiewania moich niedomagań.
Tak po prostu robili bo jak sami mi zawsze tłumaczyli: to nam sprawia radość.

Potem liceum.
Magia Internetu.
Cud Naszej Klasy Facebooka.
To na tych portalach moi oprawcy mogli naprawdę się na mnie wyżyć! 
I robili to!
Z resztą do dziś jeszcze się spotykam z drwinami na własny temat.

Kilka razy próbowałam się zabić.
Pierwszy i drugi raz były to tabletki.
Trzeci raz podcięcie żył.
I czwarty raz, gdy znów chciałam w ten sam sposób odebrać sobie życie, zostałam przyłapana na gorącym uczynku.

Za każdym razem pisałam list.
Pożegnalny.
Za każdym razem byłam uratowana, a listy doszczętnie raniły moich najbliższych.

Pamiętam, że gdy zgłosiłam sprawę na policję to mnie wyśmiano i powiedziano, że jak mi tak źle to mam wrócić do szpitala psychiatrycznego się podleczyć i sprawę umorzono.


To wszystko piszę nie dlatego, by wywołać litość.
Nie piszę mi się o tym łatwo bo chcę o tym zapomnieć.
Jednak historia Dominika skłoniła mnie do wspomnień i do tego by napisać, że każdy nosi w sobie mnóstwo krawędzi. Może nie zawsze tak ostrych jak te Dominika, ale każdy na pewno ma jakąś ich sumę.
Piszę też po to, by powiedzieć, że świat po drugiej stronie monitora to odległe, mgliste wspomnienie normalności.
Normalność...
Normalność?
Czym jest normalność?
Normalność to takie względne pojęcie...

Milczący telefon.
Cóż powiedzieć Matce Dominika?
Ja tylko powiem: wiem co przeżywał Pani Syn bo ja sama poznałam smak drwin kolegów ze szkolnej ławki i niech Pani mi wierzy - teraz chciałabym być z Panią i zwyczajnie trzymać Panią za rękę.